Dziś Ewa opowiadała o ciemnej stronie Tekstowych Gier Fabularnych na livestreamie Gramy w Dramy, na fanpage’u Mądrości Mistrza Gry. Tutaj pogadamy o pozytywach, o tym, co wyniosłyśmy z tekstowego grania, zbierając doświadczenia przez prawie 15 lat!
Gry tekstowe to mały świat, który przybliżyłam już w tekście Kto gra w tekstowe RPG? Przedstawiłam tam powody, dla których warto dać szansę tekstówkom, a dziś będzie bardziej osobiście. Razem z Ewą zastanowimy się, co zawdzięczamy naszemu hobby.
Zapraszamy! 🙂
Nasze tekstówkowe historie
Ewa
Gram od ponad czternastu lat. Bywały przerwy, nawet kilkuletnie, podczas których z łatwością zapominałam o istnieniu TGF. Uparcie jednak wracam, szukając w nich… no właśnie, czego? Postaram się skupić na pozytywnych stronach tekstowych gier fabularnych, ponieważ są one równie istotne, co te ciemniejsze aspekty.
Swoją przygodę zaczęłam jako nastolatka, wciągnięta do zabawy przez przypadkowo poznaną w Internecie osobę. Moje pierwsze kroki były pokraczne, niepewne – do dziś pamiętam to zagubienie, które mieszało się z intensywnym zafascynowaniem. Nagle okazało się, że dawanie upustu swojej wyobraźni i przeżywanie książkowych przygód na własnych warunkach jest po prostu możliwe!
Karolina
To trochę dziwne, że należymy do fandomu TGFów tak samo długo, a poznałyśmy się dopiero niedawno. 😉 Tekstówki to niewielki świat, choć łatwo w nim o anonimowość. Może nawet nie wiemy, że już wcześniej razem grałyśmy.
Do pierwszej gry – to była Jaruga, na podstawie uniwersum Wiedźmina – trafiłam piętnaście lat temu i przepadłam. Długo byłam bardzo bezkrytyczna wobec formy, jaką przybiera zabawa w takich grach. Szczerze mówiąc, dopiero zaznajomienie się z grami RPG, lata później, otworzyło mi oczy na wady TGFów.
Mimo to, z perspektywy czasu widzę też wiele dobrych aspektów. Choć nie wróciłabym do gry na dużej platformie TGF (dziś gram ze znajomymi w tekstowe D&D 5e), naprawdę wiele zawdzięczam swojemu wieloletniemu hobby.
W takim razie…
Co zawdzięczamy tekstowym grom fabularnym?
Piszemy regularnie i twórczo
Ewa: Od zawsze byłam krytyczna wobec swojego warsztatu pisarskiego, a moim marzeniem było pójście na studia dziennikarskie. Życie zweryfikowało moje plany, jednak to właśnie tekstówki pomogły mi wyszlifować swoje umiejętności pisarskie. Wiele osób, z którymi rozmawiam na ten temat, opowiada mi, że rozpoczęły przygody na PBF bądź klasycznym Vallheru, szukając pomocy w walce z dysleksją. Zabawa okazała się dodatkowym atutem, który zatrzymał ich na dłużej.
Karolina: Przed zajawką na TGFy, należałam do fandomu Harry’ego Pottera, gdzie graliśmy w Mafię wystylizowaną na to uniwersum i, rzecz jasna, pisaliśmy fanfiction. W tym czasie zainteresowałam się fantastyką i pisaniem jednocześnie. Trudno sobie wyobrazić lepsze warunki do realizowania takich zainteresowań niż kolaboracyjne pisanie przygód o własnych bohaterach.
Tekstówka to właściwie coś pomiędzy RPG a twórczością literacką. O ile myślenie, że “RPG to sztuka” odeszło już do lamusa, tak w przypadku tekstówek jest ono wciąż bardzo aktualne. I znacznie bardziej adekwatne. Obecnie, łatwiej pewnie trafić na gracza, który pisze przez wielkie “P” niż takiego, którego posty sprowadzają się do: “To ja go tnę!”. 😉
Uczymy się poprzez zabawę
Ewa: Pisanie to nie jedyna umiejętność, którą można rozwijać przy okazji grania w tekstowe gry fabularne. Wielu użytkowników może się pochwalić podstawowymi lub bardziej zaawansowanymi umiejętnościami kodowania, programowania, projektowania czy tworzenia grafik. Gry tego typu opierają się głównie na wyobraźni i nie posiadają grafiki, pozwalają jednak wgrywać portrety postaci czy konstruować dla nich rozbudowane profile (takie storytellingowe Karty Postaci), co wymaga wymienionych powyżej umiejętności. Nieoczekiwanie mogą się one przydać w pracy zawodowej – mi się przydały.
Karolina: Mi też. Dla portretów postaci uczyłam się rysunku, choć nie objawiłam talentu w wizualnym projektowaniu postaci. 🙂 Nauczyłam się jednak obsługi programów graficznych, sporo dowiedziałam się o tworzeniu stron, dotarłam do narzędzi, z których korzystam do dziś, na różne sposoby.
Ale to nie wszystko. Podczas pisania zdarzało mi się wyszukiwać informacje o przeróżnych rzeczach. O luminoforach, szermierce, zielarstwie, technikach utwardzania skóry…
Możemy inaczej spojrzeć na bohatera gry
Ewa: Klasycznym, stołowym RPG można zarzucić trudności w budowaniu tak skomplikowanej postaci. W grach tekstowych zdecydowanie łatwiej pochylić się nad przeżyciami wewnętrznymi naszych bohaterów, zdefiniować jej osobowość. Generuje to nieco problemów, jak choćby romantyzowanie zaburzeń osobowości, jednak nie jest to problem jedynie tekstówek – motyw ten przewija się w literaturze i sztuce, w dodatku nie od wczoraj.
Dzięki tekstówkom zbudowałam kilka naprawdę ciekawych, złożonych postaci, bawiąc się ich profilem psychologicznym. Z biegiem czasu zauważyłam, że odnajduję w tym naprawdę dużo przyjemności. Opracowałam swój własny system tworzenia postaci, nie bojąc się sięgać po najtrudniejsze do odgrywania cechy.
Karolina: To też kwestia spotlightu. W tekstowej rozgrywce trochę łatwiej “ukraść” czas na to, by poopowiadać o historii postaci, o tym co myśli, czuje, co robi w wolnym czasie.
O ile coraz łatwiej o gry fabularne, które koncentrują się na społecznych lub emocjonalnych aspektach życia bohaterów, żaden nigdy nie zbliży się raczej do swobody, jaką oferują TGFy. Składają się na to różne czynniki – anonimowość, więcej czasu na zastanowienie, nieograniczona przestrzeń ekspresji.
Choć raczej nie wszyscy są fanami postów zawierających tzw. “wall of text”, szczególnie w dynamicznej scenie. 😀
Znajdujemy przyjaciół i dobrą zabawę
Ewa: Bywa różnie, poznajemy rozmaitych ludzi i nie każdy staje się naszym przyjacielem, nie z każdym lubimy też grać i nie każdego chcemy poznać bliżej. Ciężko jednak dyskutować z tym, że tekstówkowe społeczności bardzo często zżywają się ze sobą. I to na długie lata. Historia zna przecież wiele przypadków małżeństw i trwałych związków, które powstały dzięki wspólnej pasji.
Przez czternaście lat grania na TGF udało mi się poznać masę wspaniałych osób, z niektórymi kontakt się rozmył, z większością utrzymuję go do dziś – również poza Internetem.
Jako introwertyk i osoba z problemami w nawiązywaniu relacji face-to-face, sieć – w tym także tekstówki – uważam za dobrą platformę nie tylko do grania, lecz również zacieśniania więzi międzyludzkich.
Karolina: No, na przykład ja poznałam mojego męża w Faerunie. 🙂 Do dziś razem piszemy i choć chętniej siadamy do RPG, tekstowa rozgrywka wypełnia zupełnie inne momenty w ciągu tygodnia.
Kilkukrotnie bardzo zawiodłam się na takich internetowych znajomościach, fałszywych przyjaciół i trolli można spotkać wszędzie. Zgadzam się jednak, że wspólne hobby, w dodatku tak łatwe do realizowania, to świetny sposób spędzenia czasu. Szczególnie, gdy życie przenosi się do online’u.
Gramy w bardziej przemyślany sposób
Karolina: Tekstowa rozgrywka, jak już zresztą wspominałyśmy, daje czas na zastanowienie. Na research przed odpisaniem w sesji, na poprawki.
Nie można tego rozpatrywać w opozycji do spontanicznej rozgrywki, każda oferuje co innego. Trudno jednak nie zauważyć, że taka powolna, przemyślana gra przekłada się na zupełnie inne efekty niż zabawa w czasie rzeczywistym, pod wpływem emocji. Przede wszystkim mamy czas przeanalizować, co naprawdę mógłby zrobić nasz bohater w świecie, w którym żyje. Okrasić to wszystko odpowiednimi szczegółami.
Takich pozytywnych aspektów na pewno jest więcej. Daj znać, jeśli masz własne doświadczenia z TGFami, przedstawmy nasze hobby światu od najlepszej strony. 🙂
Chyba najcenniejszy dla mnie jest ten przedostatni aspekt poruszony – znajdowanie przyjaciół. Również poznałem swoją partnerkę przez tekstówki i dodatkowo całą masę naprawdę spaniałych, okuratnych, psznych ludzi, bez których nie wyobrażam sobie jak mogłoby się potoczyć moje życie. To chyba taki endgame tekstówek – znalezienie ostatecznie ekipy przyjaciół z którymi można zagrać dokładnie tak jak się chce i mieć z tego mnóstwo frajdy. Wiadomo – trzeba poświęcić nieco czasu i energii nim się trafi na takich gagatków, ale warto 🙂
Mojego najlepszego ziomka poznałam na tekstówce. 😉
Poza tym, bilans wychodzi (prawdopodobnie) na zero (TGF mają mnóstwo ciemnych aspektów, które się na ten wynik złożyły). Chociaż w światach fantazji przeżyłam więcej niż jedno życie, może lepiej byłoby zająć się tym offline?
Trudno mi też powiedzieć, na ile dużą rolę odegrały giereczki w rozwoju warsztatu. Myślę, że aby go podciągnąć, a nie zepsuć, trzeba pracować równolegle na tekście i z tekstem spoza obszaru erpegowych przygód. Weszłam w to środowisko już po paru próbach pisania tego czy tamtego, a najbardziej udane podjęłam poza nim. De facto — gierki były gdzieś obok, nawet, jeśli pomogły.
Wiedzy pewnie też ciut liznęłam, podczas riserczu potrzebnego w graniu i prowadzeniu. I tak jednak, gdybym chciała zdobyć ją na serio, sięgnęłabym po fachowe pozycje. Zgłębiając ten czy inny temat poza grą.
Na pewno jest to fajne hobby, które ciężko mi będzie porzucić, mimo zmęczenia materiału. Gromadzące fajnych, twórczych i oryginalnych ludzi. Pewnie jestem już uzależniona.^^
Pozdrawiam i życzę pełnokrwistych przygód.
“No, na przykład ja poznałam mojego męża w Faerunie.”
skąd ja to znam 😉 samemu kojarzę kilka przypadków, że znajomości przez TGF-y przeradzały się w romanse w życiu realnym.
swego czasu samemu miałem więcej dobrych znajomych zapoznanych na vallherynkach niż poprzez kontakty w życiu realnym. stare dobre czasy.
Tekstówki były od drapania się wszędzie tam, gdzie klasyczne, papierowe RPG nie sięgają. Tak, to ma brzmieć dwuznacznie. Vallherynki to istny fenomen polskiego internetu, ale jak mało co pozwalały, żeby w sesjach było coś więcej, niż mordowanie rzeczy, a zabawa polegała na czymś innym niż “To może w Jesienną?”. Podejrzewam, że w ogóle całym tym hobby cisnąłbym w kąt, gdyby nie tekstówki. Miałem to nieszczęście wejść w papierowe RPG, kiedy Trzewiczek był u szczytu swojej sławy i co powiedział, stawało się prawdą objawioną, często traktowaną wręcz karykaturalnie dosłownie (ktoś pamięta, jak jedyną dopuszczalną postacią kobietą stały się pasterki?). Jak się bardzo prędko okazało, ani wizje pana Ignacego, ani masochistyczne podejście do zabawy wszystkich grup w okolicy nijak się nie miały do tego, czego chciałem od RPG i generalnie odpadłem od tematu kompletnie gdzieś tak wiosną 2004… aż tu pewnego dnia kumpel pokazuje mi pierwszą gierkę od Thorana, bodaj się to Gild Wars wtedy nazywało (z całą pewnością bez u). No a potem to już popłynęło z wszystkimi możliwymi vallherynkami. Ciągle mam przepastne archiwa zdecydowanej większości rozegranych i ciągle rozgrywanych sesji, choć te z pierwszych pięciu lat głównie bronią się sentymentem, a nie zawartością ani jakością tekstu, tak mojego, jak i “drugiej strony”. Przezimowałem tak z tekstówkami do 2015, kiedy wreszcie udało się skompletować grupę, która ani nie wiedziała kim Trzewiczek jest, ani nigdy nie miała do czynienia z Warhammerem i wreszcie miałem z kim grać i to w coś innego niż “wszędzie jest błoto i wszyscy mają syfa” (chociaż przez Grę o Tron te wątki zaczęły niebezpiecznie wracać znów do “mainstreamu”). Więc tekstówki przede wszystkim pozwalały dalej być “w temacie”, zamiast zarzucić roleplay i zapomnieć, że w ogóle coś takiego było. Plus pozwalały realizować rzeczy, które przy stole by w życiu nie wypaliły. A że przeciętna sesja trwała trzy lata (jeśli nie urwała się po trzech tygodniach)? Tym lepiej, więcej rozrywki.
Myślę, że w tych wnioskach czego tekstówki uczyły brakuje jednej, najważniejszej moim zdaniem kwestii. Tekstówki uczyły, że “oh woe me” jest koszmarnym podejściem do tej zabawy i jak poroniona jest idea grania w grę fantasy, w której wszystko usilnie się “balansuje” i “urealnia”. Jakbym chciał grać w coś realistycznego, to zwołałbym ekipę do Twilight 2000, a nie siadał do DeDeków albo innego Zewu. Tekstówki kompletnie się odcinały od tej obsesji na realizm, a już szczególnie realizm rozumiany jako zapasy w błocie. Więc potem nie ma problemu, żeby faktycznie zagrać tym arcymagiem, doświadczonym komandosem albo rycerzem bez skazy i zmazy, co ze smokami kopie kruszy, bo człowiek zwyczajnie wie, gdzie jest realny limit, zamiast się trząść, że “przecież to jest zbyt potężne”. Bo drugą rzeczą, której tekstówki uczyły, to że wszelkiego typu power-gaming momentalnie zepsuje całą zabawę. Przy stole do takiego wniosku dochodzi się albo przez kilka(naście) spotkań, albo nigdy. Przy tekstówkach fabułę szlag trafia od czegoś takiego momentalnie, co w bardzo krótkim czasie uczy samokontroli.
I to są chyba największe atuty tekstówek – pokazanie mnogości opcji (szczególnie, że to wszystko zawsze opierało się na niewypowiedzianej, dżentelmeńskiej umowie) i równocześnie uczeniu co jest tym punktem balansu, zamiast wymuszanie go zasadami gry albo koślawym, “realistycznym” homebrew.
W vallherynki nadal gram, choć czuję, że jest z nimi trochę jak z gadu-gadu – jedyny, kto się ostał, to takie dinozaury jak ja, wszystko odbywa się już tylko inercją, nowych użytkowników w zasadzie brak, a gier tylko ubywa, aż pewnego dnia znikną całkiem.
A, widzisz! Ja po latach prób odbiłam się od tekstówek, bo ostatecznie nie udało mi się znaleźć miejsca, gdzie ten duch współpracy przeważyłby nad indywidualnymi zachciankami jednostek. Realizm może nigdy nie był jakimś wypowiedzianym celem, za to przez ostatnie lata w tekstówkach, jakoś po 2013 roku, to była dla mnie drogą przez mękę właśnie przesadnego realizmu i odrzucenia “to fantasy, możesz wszystko” na rzecz dosłownie biurokratycznych zakazów i nakazów. 🙁
Może kwestia tego, przez jakie vallherynki się przewijało i w jakich okresach. Zawsze trzymałem się tych, które stały wolną amerykanką. Bo im bardziej ktoś się starał narzucać wszystkim uczestnikom co i jak mają grać, tym bardziej drętwa się stawała zabawa i tym szybciej ludzie uciekali na bardziej zielone pastwiska. Co ma w sumie ciekawe przełożenie na stan “rynku” vallherynek na chwilę obecną: nie licząc najnowszej Thoranowej gierki, wszystkie inne to albo dinozaury stojące od zawsze anarchią, albo reaktywacje jakiś starych serwerów, które dziś stoją anarchią. Wszyscy, którzy ciągle się tym bawią, traktują je i tak jako wygodniejszą alternatywę do pisania w formie PBF albo za pomocą maila.
Nie twierdzę, że było albo że jest jakoś różowo, ale od dekady żyję w przekonaniu, że wystarczy się traktować poważnie w dwie strony, od czasu do czasu zagadać, a przede wszystkim regularnie i sumiennie odpisywać, a reszta wychodzi w praniu. Ostatni raz sesja rozjechała mi się z przyczyn ego i realizowania przez drugą stronę swojej wizji na siłę w… 2008? 9? Jakoś tak świeżo po studiach. Z przyczyn losowych, w rodzaju przeprowadzka, ciąża, nowa praca czy zgon – w styczniu. Pytanie ile w tym błędu poznawczego.
Nie, jeszcze jedna rzecz wyniesiona z tekstówek, z perspektywy mistrzowania:
Zdolność do improwizacji i takiego układania planów, żeby z jednej strony dać swobodę ruchu, a z drugiej żeby fabuła się nie rozkleiła. To jest cholernie przydatne, bo w tekstówce nigdy tak naprawdę nie było wiadomo co druga strona zrobi – czy to, co chcemy, czy to, co jest ogólnym założeniem, czy ma gorszy/lepszy dzień i zrobi coś pod wpływem chwili… a może zmieniła się koncepcja i szykuje się niespodzianka? Więc potem w przełożeniu na papierowe RPG z perspektywy mistrza wygląda to tak, że nawet jeśli nie planuje się jakoś super-skrupulatnie sesji (nigdy nie rozumiałem jak moduły to robią, że mają po 25-50 stron, gdy można je zwykle streścić w 3), to nadal można z łatwością dostosować się do tego, co gracze palną.
Pytanie jednak, czy to faktycznie “czego tekstówki uczą”, czy szeroko rozumiane doświadczenie zebrane przez lata.
A co do ogólnego wniosku, że tekstówki uczą pisania:
Nie.
Nie uczą nawet dobrej praktyki pisania, ba, wręcz wymuszają czasem pisanie od sztancy.
Czego uczą w ramach tworzenia tekstów to że trzeba usiąść i faktycznie coś napisać, a nie walnąć zdanie teraz, a kolejny akapit za tydzień, a resztę może za miesiąc. W tekstówkach, żeby zabawa się kręciła, trzeba wejść w tryb Kinga i machnąć od ręki stronę albo dwie maszynopisu w kwadrans, bo inaczej wszystko stanie w martwym punkcie, druga strona się zniechęci, bo jest zastój, a za moment sesji już nie ma.